Odkrywając Grojec na nowo, z pamiątkami Habsburgów, Żywcem i Kursem Półtora w tle
Marzec dla młodszego kursu stał pod znakiem niewielu kursowych dniówek. Ba, oznaczał zaledwie jeden wyjazd, do tego jednodniowy. Tym razem udaliśmy się do samego serca Żywiecczyczny: do Żywca. Nieco jeszcze rozespana, ale wesoła kursowa ekipa stawiła się dzielnie w miejscu zbiórki punkt 8:30 (lub mniej punktualnie o 10:00). I pomimo, że zapowiadana na ten dzień prognoza pogody nie do końca miała być dla nas łaskawa, postanowiliśmy wykorzystać go do maksimum.

Jak już o spóźnialskich mowa… samochód zaparkowałam nieopodal Arcyksiążęcego Browaru, w sam raz by zdążyć na bardzo ciekawą opowieść o historii produkcji lokalnego złotego trunku i jego drodze na szczyt popularności w kraju nad Wisłą.


Kolejnym punktem na naszej trasie był górujący nad Żywcem Grojec. Mierzące ok. 612 m n.p.m. wzgórze jest popularnym celem spacerów lokalnych mieszkańców. My udaliśmy się na jego szczyt szlakiem żółtym. Po drodze zapoznawaliśmy się z otaczającą nas przyrodą budzącą się do życia po długich miesiącach zimy. Odnajdywanie odpowiedzi na zadawane przez współprowadzącą wyjazd Biberkę pytania o to „cóż tam w tym runie piszczy”, lub bardziej adekwatnie: kwitnie niejednego kursanta wprawiało w niemałą konsternację, ale czegośmy się przy tym nie nauczyli! Otóż kwiatki nie są tylko ładne. Mają szerokie zastosowanie zarówno w medycynie jak i w sztuce kulinarnej. Warto więc umieć je rozpoznać ;-)

Sam szczyt Grojca jest raczej porośnięty, z nielicznymi prześwitami w różnych kierunkach, zatem aby móc podziwiać widoki zeszliśmy na Średni Grojec, skąd zachwyciła nas roztaczająca się z tego miejsca panorama obejmująca m.in. Kotlinę Żywiecką, pasmo Wiślańskie, pasmo Klimczoka i Szyndzielni w Beskidzie Śląskim oraz Grupę Magurki Wilkowickiej i Góry Zasolskie w Beskidzie Małym. Słońce, które wtedy wyszło sprawiło, że był to jeden z dwóch moich ulubionych momentów tego dnia.


Ze Średniego Grojca wróciliśmy do centrum. Po przekroczeniu Koszarawy udaliśmy się na spacer po Parku Habsburgów, który umiliła nam opowieść Ani o jego historii. Architektura niektórych znajdujących się w nim obiektów przywodziła na myśl bardziej odległe zakątki Dalekiego Wschodu aniżeli sielską swojskość Galicji. O jaki budynek chodzi?

Po zobaczeniu Starego Zamku i Pałacu Habsburgów pomaszerowaliśmy dalej w stronę rynku. Ale zanim na rynek, ot – niespodzianka! Będziemy się wspinać. Co prawda nie w skałach, lecz po schodach, ale satysfakcja niemniejsza, biorąc pod uwagę, że była to wieża Konkatedry Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, mierząca 60 m i posiadająca ponad 150 schodów do pokonania, aby dostać się na taras widokowy. A widoki stamtąd robiły wrażenie: zabytkowe centrum miasta na tle okalających Żywiec gór. I tylko nadciągające ołowiane chmury wraz ze zrywającymi się co chwila ciepłymi podmuchami wiatru zwiastowały nieuchronną zmianę aury. Schodzimy.

Deszcz na szczęście dosięgnął nas już w drodze do Karczmy, gdzie nasza wycieczka w Żywcu dobiegła końca. Popijając ciepłą herbatkę i słuchając opowieści o tradycjach i strojach regionalnych Żywiecczyzny obserwowaliśmy deszcz melancholijnie spływający po szybach.
Autorka tekstu: Ania Kalińska – Kurs Półtora;
Zdjęcia: Jakub Kręcisz, Adam Lelek, Sebastian Horbacz;
Redakcja: Jakub Kręcisz.
