Po Wyspowym i po Gorcach, czyli Bożociałówka młodszego Kursu
„Wyjazd będzie mocno kondycyjny” zostało zapowiedziane i prowadzący wyjazd Mapson słowa dotrzymał.

Ale cóż to były za cztery dni! Wyjazd rozpoczął się już w środę wieczorem. Spotkaliśmy się w Szczawie Białe przy zielonym szlaku, którym wieczorową porą Sebastian poprowadził nas do bazy namiotowej na Polanie Wały



Następnego dnia czekał nas prawdziwy sprawdzian kondycyjny. Trasa zakładała przejście na ciężko, tj. z pełnym ekwipunkiem ponad 25 km i zdobycie aż czterech „wyspowych” szczytów, w tym crème de la crème Beskidu Wyspowego – najwyższego z nich wszystkich, Mogielicy.


Z Polany Wały wyruszyliśmy żółtym szlakiem za Dawidem przez Krzystonów w kierunku Mogielicy. Pogoda w tym dniu była słoneczna i niemal bezchmurna, zatem z wieży widokowej rozpościerały się szerokie panoramy. Następnie już zielonym szlakiem zeszliśmy na przełęcz E. Rydza Śmigłego, gdzie wysłuchaliśmy opowieści o toczonych w tym miejscu w 1914 roku walkach Legionów Polskich. Była też chwila na złapanie oddechu i zjedzenie lodów (ale nie gofrów).



Kolejnym szczytem, który zdobyliśmy był sąsiedni Łopień, z którego bezszlakowo sprowadził nas do Jurkowa Lucek. W upalny dzień nic nie może równać się z chwilą wytchnienia nad rzeką. Lucek dobrze o tym wiedział więc zabrał nas nad wodę… i pod most. Mocząc zmęczone stopy w Łososinie, wsłuchani w beskidzkie historie wypatrywaliśmy już kolejnej góry na naszej trasie. Była nią Śnieżnica, a w zasadzie przejście przez cały grzbiet i wszystkie trzy wierzchołki masywu: Nad Stanbrukiem, Wierchy i na Budaszowie. Przejście przez Śnieżnicę, pomimo iż technicznie nie sprawiło problemów, zdawało się nie mieć końca na tym etapie dnia. Jak się nam udało dobrnąć do przełęczy Gruszowiec? Ano, towarzyszyła nam nieustannie perspektywa nagrody w postaci wybornego obiadu w legendarnym Barze pod Cyckiem w Gruszowcu.

Posileni i z nową dawką energii wyruszamy na nasze ostatnie (ale jakie!) podejście dnia – niebieskim szlakiem z przełęczy Gruszowiec na Ćwilin.
Drugiego dnia obudziliśmy się na skąpanej słońcem Polanie Michurowej. Plan na dziś zakładał zejście większości trasy poza szlakiem. Pogoda nie miała być już tak łaskawa jak dzień wcześniej – ołowiane chmury będą nam towarzyszyć niemal od rana, by tuż przed przełęczą pod Kobylicą rozpętać nad nami istną ulewę.


Schodząc z Ćwilina towarzyszył nam szlak dróżek różańcowych i starannie wykute w kamieniu kapliczki. Będąc już w Wilczycach kolejnym etapem było przejście przez Kiczorkę oraz Kiczorę. Jako, że nierzadko mapa pokazuje jedno a rzeczywistość okazuje się zgoła odmienna, tym razem zamiast szerokiej i wygodnej drogi ścinkowej czekało na nas przejście z nie lada chaszczowaniem. Do przełęczy pod Kobylicą przybyliśmy już przemoczeni do ostatniej nitki, ale stamtąd już tylko w dół do Lubomierza czarnym szlakiem. Powoli żegnamy Beskid Wyspowy, przed nami rozpościera się kolejna grupa górska – Gorce.

Ambitny plan zakładał nocleg na dziko na polanie przy podejściu pod Kudłoń, jednak czy to niesprzyjające warunki pogodowe czy zbliżający się Dzień Dziecka sprawiły, że w Lubomierzu czekał na nas nocleg pod dachem 😉


Dzień trzeci stał pod znakiem zdobywania gorczańskich szczytów: wędrując czarnym szlakiem zdobyliśmy Kudłoń, poprzedzony jednak wcześniej wizytą u… Kudłońskiego Bacy. Kim ów tajemniczy baca był? O tym dowiedzieliśmy się dzięki Patrycji. Strome podejście zwieńczone było dojściem do grzbietu na którym dołączyliśmy do szlaku żółtego, tzw. Szlaku 10-ciu Polan nazywanego tak z uwagi na szczególnie liczne rozmieszczenie ich właśnie na odcinku z Lubomierza Rzek pod Turbacz. Dalej już szlakiem żółtym przez przełęcz Borek i Halę Turbacz dotarliśmy do schroniska pod Turbaczem. Jednak zanim rozgościmy się w nim na przerwę, trzeba wykorzystać ostatnie promienie zachodzącego słońca by zdobyć najwyższy szczyt i zachwycić się szczególnie widokami na Beskid Żywiecki, Kotlinę Orawsko-Nowotarską, Magurę Spiską, Tatry, Pieniny oraz Pasmo Radziejowej Beskidu Sądeckiego. Do celu jakim jest baza namiotowa pod Gorcem dotrzemy w strugach deszczu późną nocą.

Niedziela, czyli ostatni dzień obozu stoi pod znakiem zejścia częściowo bez szlaku do Lubomierza. Przed nami przejście przez Magurzycę, Kiczorę Kamienicką i trawers Wielkiego Wierchu. Zmęczeni, acz szczęśliwi kończymy tę dniówkę w Mszanie Dolnej, gdzie wspólnie podsumowujemy minione dni.

autorka: Anna Kalińska;
podpisy: Patrycja Szypuła
Foto: Sebastian Marczak
Redakcja: Jakub Kręcisz