W ciągu tych ponad dwóch tygodni przeszliśmy około 300 km rozpoczynając wędrówkę w Bieszczadach, kontynuując w Beskidzie Niskim, a kończąc w Sądeckim.
czyta się 18 minut
Nasza przygoda rozpoczyna się w Cisnej gdzie docieramy wraz z Krzyśkiem i niezwłocznie udajemy się na miejsce noclegu mijając pośpiesznie Siekierezadę, legendarne już miejsce przebywania buntowników oraz ludzi uciekających od codziennego życia w dzikie rejony gór. Docieramy na miejscowy kemping gdzie zostajemy bardzo gościnnie przywitani i po krótkiej rozmowie kierujemy się na pole namiotowe. Okazuje się że jesteśmy pierwsi i mamy chwilę czasu na wybranie miejsca i rozbicie namiotów. W międzyczasie toczy się wyścig między Agatką, Hanią oraz Wojtkiem, kto szybciej dotrze na miejsce z Dukli korzystając z uprzejmości miejscowych mieszkańców podążających w kierunku miejsca spotkania. Wyścig wygrywają dziewczyny, którym brakło niewiele żeby wyprzedzić nas na miejscu spotkania, niewiele później do karczmy Łemkowyna dociera Wojtek. W drodze na kemping spotykamy Piotrka „Pirata” i razem kierujemy się na kempingi żeby dopełnić formalności przez nieubłaganie zbliżającym się zmierzchem.
Sprawne rozbicie namiotów, przygotowanie wygodnego spania i ruszamy do Siekierezady, tym razem z niecierpliwością i z ciekawością co kryje to miejsce. Miejsce okazuje się klimatyczne i bardzo charakterystyczne. W międzyczasie dołącza do nas Sebastian. Wchodzimy przez główne wejście do dużej sali, gdzie znajduje się antresola, otaczają nas mnogością zdjęć zakapiorów oraz małej wystawy dzieł lokalnego artysty.
Bar Siekierezada wita nas dobrymi trunkami oraz wyśmienitym jedzeniem w otoczeniu specyficznego, diabelskiego klimatu. Jedząc i pijąc na ławach z ozdobionych wbitymi w blat siekierami, rzeźbionym menu przypiętym łańcuchem oraz otoczeni diabelskimi podobiznami czas szybko mija i zmuszeni jesteśmy przenieść się w miejsce noclegu w oczekiwaniu na resztę ekipy. Miedzy czasie rozkręca się impreza z przyśpiewkami przy akompaniamencie gitary, w tle pali się ognisku gdzie najbardziej strudzeni i głodni nie tylko doznań artystycznych, turyści przypiekają sobie kiełbasę. My niecierpliwie czekamy na resztę ekipy, która dociera zaraz po północy. Cicho i sprawnie rozbijamy obóz, aby nie zakłócić spokoju reszty bywalców.
Nazajutrz rozpoczynamy naszą wyprawę. Po krótkiej nocy przypada mi zaszczyt prowadzenia grupy na co nie jestem dobrze przygotowany, ale uzupełniając na bieżąco wiedzę kierujemy się jeszcze raz w kultowe miejsce, w którym spędziliśmy część wieczoru, aby nieobecna część grupy mogła się zapoznać z wyjątkowością tego przybytku. Mamy szczęście, lokal jest otwarty. Ruszamy w stronę pomnika Obrońców Cisnej na wzgórzu Betlejemka, którzy w latach 1944-47 toczyli regularne walki z wojskami UPA. Pomnik upamiętnia sześciu poległych milicjantów podczas ataku w 1945 podczas ataku ukraińskiej powstańczej armii i symbolizuje bohaterski opór mieszkańców Cisnej.
Dalej kierujemy się w stronę centrum z krótkim postojem na lody, które dają trochę ochłody w ten bardzo upalny dzień. Mijając po lewej stronie cmentarz, na którym znajduje się jeden z najstarszych grobów w tym regionie, idąc wzdłuż głównej ulicy oraz fragmentem zielonego szlaku na wschodnim grzbiecie góry Hon, docieramy do cmentarza z okresu I Wojny Światowej gdzie chowani byli żołnierze armii austriackiej. Dalej kierujemy się zielonym szlakiem w stronę szczytu i odbijamy do klimatycznej bacówki pod Honem wybudowanej według projektu Edwarda Moskały. Po dłuższym odpoczynku wspinamy się stromym podejściem na sam wierzchołek i dalej wzdłuż czerwonego szlaku będącego fragmentem GSB, docieramy na Wołosań, gdzie robimy przerwę na posiłek. Idąc w wzdłuż naszego miejsca noclegowego zatrzymujemy się na Jawornym by wysłuchać kilku ciekawych opowieści jakie przygotowali nasi kursanci.
Niezwłocznie kierujemy się w stronę przełęczy Żebrak, aby jak najszybciej dostać się na bazę namiotową Rabe. Nadchodzi zmierzch i przy asyście księżyca i tysięcy gwiazd docieramy na nocleg. Na miejscu wita nas palące się ognisko oraz gromadka biesiadujących w jego świetle turystów. Serdecznie polecam to miejsce, nie tylko ze względu na wyjątkowo serdeczną gościnę oraz klimat tego miejsca, ale także za coś rzadko spotykanego już w dzisiejszych czasach, czyli piękne, niezakłócone sztucznym światłem, nocne niebo. Takiej ilości gwiazd, zarówno tych spadających jak niewidocznych w świetle miejskich latarni, nie widziałem już dawno. Osoby które nie mogą zasnąć z wrażenia, zamiast baranków mogą liczyć przelatujące satelity 😉
Nazajutrz docierają do nas dwaj koledzy w osobach Dawida oraz Kasztelana dowożąc zapasy prowiantu na dalszą drogę. Startujemy po orzeźwiającej kąpieli w jednym z dopływów Rabiańskiego Potoku w stronę Chryszczatej. Podejście jest strome a ogrom ścieżek, nie koniecznie pokrywających się z mapą powodują małe zamieszanie ale podążając uparcie pod górę, osiągamy szczyt.
Po dłuższej przerwie kierujemy się w stronę jeziorek Duszatyńskich położonych w rezerwacie Zwiezło które powstały w skutek osunięcia się fragmentu góry i są dziś atrakcją dla turystów oraz możliwością odpoczynku dla wędrowców podążających wzdłuż głównego szlaku beskidzkiego.
Kierując się wzdłuż rzeczki Olchowaty decydujemy się podzielić na dwie grupy, pierwsza będzie starała się dotrzeć na mszę w kościele pw. św. Józefa w Komańczy, druga spokojnym tempem dotrzeć na spotkanie w Komańczy. Piękna pogoda nas nie opuszcza, z nieba leje się żar, co skłania nas do próby złapania jakiegoś transportu w Duszatyniu. Dzięki uprzejmości mieszkańców oraz przejeżdżających turystów, ekipa pościgowa wyprzedza tą bardziej pobożną część kursantów 😉 Prawie w pełnym składzie docieramy do Komańczy i kierujemy się wzdłuż głównej drogi do kolejnej atrakcji jakim jest Klasztor Sióstr Nazaretanek, opuszczając teren Bieszczadów.
Zwolennicy duchowych doznań udają się na mszę, natomiast ci pragnący bardziej przyziemnych doznań zamawiają kolejną porcję lodów, ciasta oraz lemoniady w restauracji prowadzonej przez siostry, takich specjałów nie znajdziecie nigdzie indziej. Dzięki uprzejmości sióstr Nazaretanek mamy okazję zwiedzić miejsce zesłania przez władze PRL, kardynała Wyszyńskiego, który przebywał w klasztorze w latach 1955-56. Na poniższym zdjęciu widać pomnik kardynała na tle siedziby sióstr.
Wieczorem zakwaterowaliśmy się w Leśnej Willi, która znajduję się około 250 m poniżej klasztoru i po smacznej kolacji w czasie której królowały pierogi, oraz omówieniu planów na następny dzień, udaliśmy się na spoczynek. Słoneczna pogoda była pod znakiem zapytanie, wieczorem było słychać pomruki burzy, a niebo rozjaśniały błyskawice.
Poranek był wyjątkowo chłodny jak na ostanie dni. Wyruszyliśmy w stronę sklepu w celu uzupełnienia zapasów, nie spodziewając się, że jeszcze będzie okazja zawitać do tego sklepu. Cały zbędny bagaż załadowaliśmy do małego, ale bardzo pojemnego samochodu, który towarzyszył nam na wyprawie dzięki uprzejmości Kasztelana. Zamysł był taki, aby dowiózł nasz dobytek na pole namiotowe w Jasielu, dzięki czemu dużo lżejsi wyruszyliśmy w stronę Dołżycy i schodząc z zielonego szlaku próbowaliśmy się przebić w kierunku góry Danowa.
Niestety niebo zaczęło się chmurzyć a korzystając ze słabego zasięgu okazało się, że w naszą stronę idzie centrum burzowe. Decyzja była szybka, schodzimy z grzbietu i szukamy schronienia. Było już późne popołudnie gdy udało nam się skontaktować z wójtem Komańczy, który skierował nas do miejscowego OSP. Tam oprócz schronienia mieliśmy szczęście trafić na próbę zespołu muzycznego Łemko, który zaprezentował nam próbkę miejscowego folkloru, próba zakończyła się tańcami w rytm łemkowskiej muzyki. Dopełnieniem finalnie udanego dnia było ognisko i chwila rozluźnienia i odpoczynku, na który wszyscy zasłużyli. Komańcza nie chciała nas wypuścić.
Niestety co dobre szybko się kończy i czas było nadrobić „stracony dzień” 😉 Małymi grupkami udało nam się sprawnie dotrzeć do Jaślisk dzięki uprzejmości miejscowych mieszkańców. To bardzo klimatyczna miejscowość, ważna dla polskiej kinematografii, kręcono to między innymi takie filmy jak „Wino Truskawkowe”, „Boże Ciało” oraz „Twarz”. Nie opuszczające nas szczęście pozwoliło na obejrzenie tej pierwszej produkcji w klimatycznej piwnicy Karczmy Bieszczadzkiej Waderka.
W tym chłodnym miejscu przy kuflu miejscowego, zimnego piwa spędziliśmy niespełna dwie godziny zagłębiając się w klimat miejscowego życia. Godziny nieubłaganie uciekały i czas było wyruszyć z tego pięknego i spokojnego miejsca w dalszą drogę.
Trasa do Zyndranowej nie obyła się bez przygód. Ania, nasz przewodnik, zgubiła okulary w wysokich trawach na zboczach Kamarki. Sprawna akcja poszukiwawcza zakończyła się sukcesem, opóźniło to jednak nasze dojście do schroniska SKPB Rzeszów w Zyndranowej, gdzie czekała nas miła niespodzianka. Dotarliśmy tam po zmroku, zmęczeni i ujrzeliśmy przed chatką grupę kursantów z SKPG Kraków, która przywitała nas śpiewem oraz „chlebem i solą” 😉 poprawiając morale całej grupy i pieczętując bardzo udany, ale długi dzień. Poranek obudził nas pięknymi widokami w tym wyjątkowym miejscu.
Tego dnia czekał nas ambitny plan przejścia najdłuższej trasy całego obozu, czyli pętla rozpoczynająca się żółtym szlakiem w stronę przełęczy Dukielskiej, trasą do Barwinka i dalej w stronę pasma granicznego na zachód. Podążając w stronę Jaśliskiego Parku Krajobrazowego, odbiliśmy żółtym szlakiem w stronę Olchowiec i dalej śladem nieistniejących już osad łemkowskich, spokojnym krokiem w stronę Tylawy. Był to jeden z najbardziej malowniczych odcinków tego dnia, wysiedlone osady pozostawiły po sobie symboliczny ślad w postaci zarosłych sadów, ruin budynków mieszkalnych i ośrodków kultu religijnego oraz zagród. Co chwilę robiliśmy sobie przerwę przy kapliczkach, uświadamiając sobie iż w tym miejscu jeszcze sto lat temu istniała bogata kulturowo i odmienna społeczność, która siłą została usunięta z tych terenów. Światełkiem w tunelu są powracający potomkowie mieszkańców nieistniejących już miejscowości Wilsznia i Smereczne, którzy kultywują tradycję przodków oraz czczą ich pamięć.
Kolejny dzień wita nas równie pięknym porankiem jak dnia poprzedniego, tym razem jednak z całym sprzętem na plecach ruszmy w dalszą drogę. Przed nami trasa w kierunku Zawadki Rymanowskiej licząca około 22 kilometrów.
Już pierwsze cztery kilometry dają odczuć trudy nadchodzącego dnia, przystanią na odpoczynek jest Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej, gdzie możemy poznać bogactwo kultury mieszkańców tych terenów, które wygasło niespełna sto lat temu.
Po dłuższej chwili odpoczynku, ruszmy zielonym szlakiem w stronę Ostrej, następnie żółtym docieramy na Piotrusia robiąc sobie przerwę na polu namiotowym Stasiane położonym nieopodal Jasiołki. Przed nami ciężkie przejście mokradłami leżącymi na południe od Zawadki Rymanowskiej podczas zapadającego już zmroku.
Wyczerpani docieramy do pięknej chatki łemkowskiej będącej pod opieką SKPB Lublin, gdzie po sytym posiłku w postaci „pulpy” kładziemy się niezwłocznie spać.
Nadchodzący poranek jest dla dużej części naszej grupy ostatnim dniem obozowania, żegnając się z towarzyszami, ruszamy dalej zostawiając za sobą piękną łemkowską chatę. Nieopodal niej napotykamy na jedną z wielu cerkwi znajdujących się w Beskidzie Niskim i zagłębiamy się w tajniki konstrukcji 😉
Przy odrobinie szczęścia udaje nam się zwiedzić cerkiew w Zawadce Rymanowskiej będącą obecnie kościołem pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Ruszamy w stronę wieży widokowej na Cergowej, gdzie robimy sobie dłuższy odpoczynek po stromym podejściu żółtym szlakiem. Wędrując w stronę Dukli, mijamy źródełko św. Jana, które według legend ma zdrowotne właściwości. Uzupełniamy zapasy wody i ruszamy w stronę miasta skąd pochodził patron źródła.
Dukla to małe miasto na szlaku tranzytowym pomiędzy Polską a Słowacją, gdzie na przełęczy nieopodal odbyła się najkrwawsza bitwa na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej. Docieramy pod ruiny synagogi leżące obok OSP w Dukli nad rzeką Jasiołka. Po obiedzie w Browarze Dukla ruszamy w stronę klasztoru Ojców Franciszkanów, aby zobaczyć relikwie św. Jana z Dukli. Zaraz przed zmrokiem docieramy do chatki Teodorówka będącej pod opieką SKPB Warszawa gdzie dociera również Szałaśnik, powracający po kontuzji. Dzień kończymy z kiełbasą nad ogniskiem zapoznaniem się z częstymi bywalcami tego miejsca.
Kolejny dzień rozpoczynamy od wizyty na szczycie Liwocz i omówieniem panoramy na Cergową, Duklę i pasmo Chyrowej, korzystając z parasoli chroniących nas przed promieniami słonecznymi. Ruszamy w dół, w stronę Chyrowej, robimy sobie przerwę na schłodzenie w okolicach wodospadu Przy Młynie w Iwli. Docieramy do Cergowej, gdzie wzdłuż czerwonego głównego szlaku beskidzkiego zwiedzamy Cerkiew Opieki Bogurodzicy w Chyrowej, gdzie akurat trwają prace porządkowe. Dalej jednak nie mamy tyle szczęścia i w drodze na Platarówkę dopada nas burza. Tym razem jesteśmy zmuszeni do schronienia się w Schronisku pod Chyrową (Hyrową), duża wiata na zapleczu budynku nie daje nam jednak schronienia przed zacinającym deszczem i gradem co skłania nas do ukrycia się w schowku pod schodami. Pod dwóch godzinach ulewnych deszczy i burzy, łapiąc „stopa”, mniejszymi grupkami udajemy się do Krempnej na pole namiotowe Grzybek. Spędzamy tam noc poprzedzoną wieczornym ogniskiem w zadaszonej wiacie, noc zapowiada się deszczowo. Lekkie opady towarzyszą nam również rano, ale udaje nam się zwiedzić miejscową cerkiew pw. św. Kosmy i św. Damiana oraz położony obok, nowy kościół. Pogoda poprawia się i udajemy się w kierunku Muzeum Magurskiego Parku Narodowego gdzie obejrzeć można miejscową faunę i florę. Z okolic cmentarza z I wojny światowej oznaczonego nr 6, po raz ostatni w takim składzie, podziwiamy panoramę gór położonych w okolicy. Tu następuje rozstanie z częścią załogi, która wraca tego dnia do domów. Dalej już tylko Krzysiek z Szałaśnikiem towarzyszą mi w drodze do Magurskiego Parku Narodowego.
Pogoda zaczyna się pogarszać i nadciągająca burza zmusza nas do jak najszybszego zejścia ze szczytu Wysokie w kierunku Ożennej, gdzie schronieni na przystanku robimy sobie długą przerwę czekając na bieg wydarzeń. Niebłaganie płynący czas zmusza nas do ruszenia dalej pomimo niepewnej jeszcze aury i widzianych w oddali błysków. Docieramy do trzech pierwszych cmentarzy z okresu wielkiej wojny i szybkim krokiem pędzimy pasmem graniczymy aby zdążyć przed północą na nocleg.
Po drodze udaje nam się jeszcze w całkowitej ciemności i mgle, odnaleźć stare łemkowskie i powojenne cmentarze.
Po około 30 km marszu i przedzierania się przez mokre krzaki, docieramy do bazy namiotowej w Radocynie. Jest już godzina 23 i po raz kolejny wita nas jeden z kursantów z koła SKPG Kraków który przejął rolę bazowego. Wskakujemy w suche ubrania i kładziemy się do snu, tym razem bez kolacji gdyż trudna trasa dała nam się we znaki i nikt nie ma już siły żeby coś przygotować.
Poranek zaczynamy od posiłku oraz suszenia mokrych rzeczy z poprzedniego dnia, sprawnie ruszamy bardziej odludne tereny Beskidu niskiego, po drodze mijając kolejne cmentarze, cerkwiska i ślady po dawnych osadach.
Trudy poprzedniego dnia dają się nam wszystkim we znaki, a ciągle rosnąca temperatura utrudnia marsz na tych otwartych przestrzeniach. Robimy sobie przystanek w Chatce w Nieznajowej, gdzie gości nas bazujące tam małżeństwo. W tym fajnie położonym miejscu mamy okazje wymoczyć trochę nogi przedzierając się przez rzeczki z jednego brzegu na drugi.
Żółtym szlakiem docieramy do Wołowca, a dalej pod górę w stronę lasu podążamy czerwonym. Docieramy do Bacówki w Bartnem i zgodnie z sugestią Krzyśka, postanawiamy tam pozostać i odpocząć nieco dłużej zwiedzając przy okazji miejscowe cerkwie i cmentarze. Dzień kończymy popijając zimne piwo i oglądając zachód słońca nad szczytem Ostrej Góry.
Rankiem ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku słynnych mokradeł pod szczytem Magury, które dzięki upalnemu okresowi częściowo już wyschły i tymczasowo nie stanowią problemu turystom podążającym wzdłuż GSB. Po drodze warto zwiedzić wychodnie skalne w Rezerwacie Kornuty oraz Diabli Kamień niedaleko żółtego i czarnego szlaku biegnącego do Folusza. Udaje nam się sprawnie dotrzeć do Krynicy Zdój łapiąc autostop na skrzyżowaniu drogi biegnącej z Folusza oraz drogi 993, okazuje się że znajduje się tam cmentarz wojenny nr 10.
Tym sprawnym manewrem trafiamy do Krynicy Zdrój gdzie wieczorem spotykamy się z Szałaśnikiem, który podążył ścieżką samotności w poszukiwaniu chwili spokoju na przemyślenia, plotki mówią że chciał od nas odpocząć i trochę spowolnić tempo 😉 Zakwaterowanie mamy w goprówce, gdzie poznajemy kilka osób podążających głównym szlakiem beskidzkim.
Nieopodal naszej kwatery znajduje się cmentarz z grobem Nikifora, słynnego artysty pochodzącego z Krynicy. Wieczorem zwiedzamy miasto i odpoczywamy w parku podziwiając to malownicze miejsce.
Nazajutrz ruszyliśmy trochę w niepewnej pogodzie w stronę najwyższego szczytu tego pasma i popularnego miejsca wśród turystów, czyli na szczyt Jaworzyny Krynickiej gdzie dopiero sam szczyt przywitał nas w nagrodę za wytrwałość, słoneczną pogodą oraz pięknymi widokami. Obiad zjedliśmy poniżej wierzchołka, w schronisku PTTK przy zielonym szlaku noszącym nazwę taką samą jak szczyt, pod którym zostało wybudowane. Jego bogatą historię można zagłębiać na tablicach informacyjnych w holu. Niestety nie udało się zwiedzić pobliskiego muzeum turystyki górskiej, które ze względów bezpieczeństwa i konieczności remontu, było niedostępne.
Ze szczytu wyruszamy stromym zejściem wzdłuż zielonego szlaku w poszukiwaniu ostatniej atrakcji, czyli tajemniczych mofet. Docieramy do miejscowości Złockie gdzie odkrywamy ciepłe źródła z wydobywającym się z dna dwutlenkiem węgla. Zielony kontrast roślinności wraz z pomarańczowo-żółtą dnem potoku daje ciekawy kontrast, czego nie da się uchwycić zwykłym aparatem.
W drodze do bazy namiotowej Muszyna-Złockie spotykamy Hanię, która dotarła tego dnia do Muszyny i wyszła nam naprzeciw, odprowadzając nas na miejsce noclegu. W chwili naszego pobytu, początkowy fragment żółtego szlaku (tzw. Szlak „Sadzonego Jajka”) nie jest dostępny ze względu na istniejący w początkowej części, plac budowy i należy się kierować tabliczkami umieszczonymi przy drodze dojazdowej przechodząc wzdłuż polnej drogi z ładnymi widokami na pobliską okolicę.
Właśnie na tej polnej drodze czeka mnie niespodzianka, gdy kierując się do centrum Muszyny spotykam Piotrka „Pirata”, który stęskniony powrócił do nas. Wczesnym porankiem wyruszamy w kierunku Muszyny, aby busem dojechać do Leluchowa, miejscowości będącej blisko granicy ze Słowacją. Zwiedzamy tamtejszą cerkiew będącą obecnie kościołem rzymskokatolicki pw. św. Dymitra. Poddasze kościoła jest domostwem jednego z najrzadszych nietoperzy w Europie, jest nim Podkowiec mały który według pozyskanym informacji powoli wymiera na tym terenie, pomimo prób jego ochrony.
Naszą wędrówkę kontynuujemy niebieskim szlakiem w stronę Kraczonika a następnie schodząc bez szlaku drogą w okolicach szczytu Dubne. Idziemy wzdłuż potoku Młynne, gdzie można napotkać ujęcia wód Muszyna. Docieramy do Powroźnika i miejscowej cerkwi, w której przewodnik i opiekun placówki, oprowadza właśnie dużą grupę turystów, pod którą udaje nam się podpiąć. Z przystanku nieopodal łapiemy busa do centrum Muszyny, by trochę odpocząć i zjeść posiłek w okolicach głównego rynku. Ostatnim punktem do zobaczenia jest kościół pw. Świętego Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Muszynie oraz przyległy cmentarz parafialny z istniejącymi na jego terenie pomnikami ofiar pierwszej i drugiej wojny światowej. Miejscem, na które warto zarezerwować sobie trochę więcej czasu jest położony w bezpośrednim otoczeniu kościoła, Ogród Biblijny z pomnikami upamiętniającymi wydarzenia ze starego i nowego testamentu, wraz z krótkim opisem oraz cytatami.
Kierujemy się szybkim krokiem w stronę Góry Zamkowej, jednak ruiny znajdującej się tam twierdzy są już zamknięte dla zwiedzających. Sam zamek przeszedł renowację w ostatnich latach. Nie pozostaje nam nic innego, aby zakończyć przygodę w Muszynie i skierować się do Piwnicznej Zdrój.
Pozostając już tylko w czwórkę, wyruszamy zaczynając od obejrzenia cmentarza żydowskiego leżącego nieopodal pola namiotowego, dalej kierujemy się w stronę centrum przechodząc przez plac religijno-turystyczny im. św. Jana Pawła II gdzie można obejrzeć kapliczki symbolizujące najważniejsze góry ze starego i nowego testamentu.
Kierujemy się schodami do kościoła pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i dalej na cmentarz położony po drugiej stronie głównej drogi biegnącej przez Piwniczną, nieopodal targu. W centrum nieopodal cysterny, która pamięta czasy Kazimierza Wielkiego, wypijamy kawę i żółtym szlakiem podążamy w stronę wodospadu Czercz przechodząc przez dzielnicę Latawcowa.
Kolejnym celem jest dotarcie bez szlaku do zielonego szlaku granicznego a tam dalej na wieżę widokową na Eliaszówce, gdzie podziwiamy widoki zostawiając za sobą pasmo Jaworzyny Krynickiej.
Po pysznym obiedzie w Bacówce pod przełęczą Obidza docieramy na wieżę widokową na szczycie Radziejowej, skąd możemy obserwować zachodzące słońce nad celem naszej dzisiejszej wędrówki, czyli schroniskiem na Przehybie, do którego zbliżamy się już po zmroku kierując się w stronę charakterystycznej wieży telekomunikacyjnej.
Naszej wędrówce towarzyszy księżyc w pełni, który oświetla nam ostanie kilometry trasy wzdłuż czerwonego szlaku.
Pośpiesznie rozbijamy namioty i czekamy na towarzyszy, którzy mają dołączyć do nas na zakończenie obozu. Późnym wieczorem nasz skład powiększają: Ania z Krzyśkiem, Marcin, Sebastian, Dawid.
Kolejny dzień wita nas pięknym porankiem i panoramą na Tatry z tarasu schroniska, które nie były widoczne poprzedniego dnia, tajemniczo zasłonięte gęstymi chmurami oraz mgłą.
Wdrapujemy się na szczyt, aby obejrzeć trochę mniej widowiskowe, ale równie ważne dla przyszłych przewodników, pasma górskie położone w północnej części regionu.
Ruszamy dalej w ten ostatni już dla nas dzień obozu po ponad dwóch tygodniach wędrówki kierując się w stronę Łącka czerwonym szlakiem i odbijając na żółty w okolicach Dzwonkówki.
W okolicach Cyrchli następuje pożegnanie z naszymi towarzyszami, którzy za cel obrali sobie zdobycie Łącka. Krzysiek i ja żegnamy się i postanawiamy zakończyć swoją wspólną dwutygodniową wyprawę. Podążamy zielonym szlakiem i opuszczamy Beskid Sądecki przekraczając Dunajec w Tylmanowej, gdzie mamy zamiar złapać busa do Nowego Targu a stamtąd odpoczywając już wygodnie w pociągu, spędzić ostatnie godziny w drodze do Bielska-Białej.
W ciągu tych ponad dwóch tygodni przeszliśmy około 300 km rozpoczynając wędrówkę w Bieszczadach, kontynuując w Beskidzie Niskim, a kończąc w Sądeckim. Towarzyszyła nam piękna, słoneczna pogoda, która sprzyjała pięknym widokom, nieraz jednak dawała się we znaki wysokimi temperaturami. Po trudach całego dnia mieliśmy okazję odpocząć w ładnie położonych bazach namiotowych prowadzonych przez studenckie koła oraz bacówkach i schroniskach położonych na trasie naszej wędrówki. Przywitały nas klimatyczne Bieszczady, a dla wielu osób była to okazja poznania mało jeszcze przetartych szlaków Beskidu Niskiego oraz tutejszej kultury, która siłą została wymazana z tych terenów pozostawiając po sobie ruiny domostw, piękne cerkwie oraz trawiaste doliny. Mogliśmy sobie uświadomić jak wiele krwi spłynęło na tych wzgórzach podczas I Wojny Światowej, której śladem jest około 400 cmentarzy, gdzie chowano obok siebie poległych żołnierzy obu stron konfliktu. Obóz zakończyliśmy w Beskidzie Sądecki, który przypominał że czas wracać już do rodzimego Beskidu Śląskiego.
tekst: Dawid Orzechowski
foto: Dawid Orzechowski, Krzysztof Feruga
korekta: Jakub Kręcisz