Czy siedzieliście kiedyś przy jednym ognisku z dziewczyną zbójnika oraz rycerzem, którego bracia śpią pod Giewontem, a za waszymi plecami przechadzał się święty Mikołaj? Nie? A takie rzeczy działy się podczas 46. Jesiennego Bacowania na Jasieniu. Jednakże zacznijmy od początku…
czyta się 5 minut
Położony w Beskidzie Wyspowym Jasień, oprócz tego, że jest uważany za trzeci co do wielkości szczyt w tym paśmie, może poszczycić się rozległą polaną, z której rozpościerają się fantastyczne widoki. Skalne, bo o niej mowa, to właśnie miejsce, w którym Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich z Katowic jesienią organizuje cykliczne wydarzenie zwane Bacowaniem. Przewodnicy, sympatycy Koła, turyści i po prostu entuzjaści gór mają okazję, by spotkać się oraz wędrować jedną z trzech zaplanowanych wcześniej tras, a następnie wspólnie biesiadować do rana.
W tym roku tematem spotkania były legendy beskidzkie, a zatem swą obecność zapowiedziały i czarownice, i wróżki, i biesy, i czady, i zbóje wszelakie, o czarnoksiężnikach i topielcach nie wspominając. I gdy kurs Półtora dwoił się i troił, by tą okazałą ekipę należycie ugościć, młodszy kurs docierał na miejsce zbiórki w Dobrej, skąd miał ruszyć swoją trasą. Wiodła ona najpierw zielonym szlakiem na Łopień i następnie Mogielicę, a stamtąd żółtym przez Krzystonów na metę, czyli Polanę Skalne.
W Dobrej było nieco czasu, gdy kierowcy przestawiali samochody, a zatem przewodnicy – Kasia i Tomek – znaleźli się pod ostrzałem pytań kursantów, którzy byli żądni wiedzy o tym, jak wyglądały ich zmagania na kursie. I choć Kasia ostrzegała „Nie idźcie moją drogą”, pokrzepiające było to, że mimo przeciwności wszystko jest możliwe. Z dobrym nastawieniem można było zdobywać szczyty, a na pierwszy prowadziła Ewa, która otoczyła grupę opieką niczym dobra wróżka. I choć napotkała przeszkodę w postaci ruchliwej ulicy, wszyscy bezpiecznie dotarli na Łopień. Tam Ewa omówiła jeszcze granice Beskidu Wyspowego, a w punkcie widokowym przyszedł czas na pierwszą panoramkę.
Z Łopienia grupa, wciąż pod przewodnictwem Ewy, zeszła na Przełęcz Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Marcin zreferował zebranym dzieje walk polskich legionów w tych terenach podczas I wojny światowej, a dalsze prowadzenie przejął Rafał, który wzorowo przygotował się do zadania. Radiowym głosem snuł opowieści o Mogielicy, strzygach i utopcach, a zachodzące słońce dodatkowo budowało klimat. Ze znajdującej się na szczycie góry wieży widoki były tak oszałamiające, że nie chciało się schodzić. Niemniej czasu było mało, bo na Polanie Stumorgowej czekały kolejne panoramki, a zmierzch nieubłaganie zapadał. Ostatni odcinek trasy został pokonany już nocą, ale w ruch poszły czołówki, a nawet jeden krużganek, ups – kaganek. ;)
Na mecie nie czekały jednak roraty, choć też było świętowanie! Gdy grupa dojrzała majaczące w oddali światła i usłyszała gwar, przyspieszyła kroku. Każdy chciał ściągnąć wypakowany sprzętem biwakowym plecak. Zatrzymał wszystkich koordynator bacowania, który okazał się być… Dzwonem. I rzeczywiście, wygrywana przez niego melodyjka słyszana była co jakiś czas. Grupa dowiedziała się, gdzie rozbić namioty oraz gdzie czeka strawa i ciepła herbatka, po czym rozpierzchła się po polanie, by następnie wtopić się w tłum. A nie było to takie łatwe… czarownice wraz z małymi pomocnikami podawały jedzenie i picie, tu i ówdzie przemykał jakiś diabeł, rycerz sympatycznie się uśmiechał, a… zaraz, zaraz, czy z bacówki właśnie wyszła żaba?!
Kto nigdy nie był na bacowaniu, przecierał oczy ze zdumienia, a ten, kto był nie raz, ściskał się radośnie ze znajomymi twarzami. Chłód nocy przeganiały płomienie ogniska i całe szczęście, że nie zapowiadano opadów śniegu, choć i takie bacowania się zdarzały, jak można było usłyszeć podczas części oficjalnej i wspominkowej. Po niej nadszedł czas na zabawę i konkursy – z nagrodami! Były tańce i hulańce, przedstawienie oraz zgadywanki, a w bacówce muzykanci rozgrzewali gitary i gardła. I nim chór głosów górskiej braci wzbił się w niebo, odbył się jeszcze konkurs na najlepsze przebranie. Jury doceniło zaangażowanie w detale stroju dziewczyny zbójnika, Maryną zwanej, co wszyscy przyjęli gromkimi brawami. Szczęśliwie Magda nie przypłaciła swego poświęcenia grypą. ;)
A potem? Były już tylko wesołe rozmowy i śpiewy prawie do rana. I ja tam byłam, najlepszą korzenną herbatkę piłam, przy ognisku się grzałam i gardło swe zdzierałam. Kurs Półtora – chylę czoła za organizację tak zacnego wydarzenia! Zapewne dla wielu przejdzie ono do legendy.
To jednak nie koniec, bowiem niedzielnym rankiem przyszedł czas na zwijanie obozowiska. Młodszy kurs miał zejść żółtym szlakiem do przełęczy Przysłop w Rzekach, a następnie udać się na cmentarz wojenny w Droginii. Przed wyruszeniem Denis, który miał prowadzić grupę, uraczył zebranych ciekawostkami związanymi z pszczelarstwem, a Rafał w końcu mógł wygłosić referat o zwyczajach pasterskich i wypasie owiec, którego to nie zdążył przedstawić dzień wcześniej. Wieść niesie, że z tego powodu niektórzy nie mogli zasnąć, tak bardzo czekali na Rafałowe opowieści.
Po sobotnim marszu „w górę i w dół, i znów w górę i w dół” wszyscy ucieszyliśmy się, że tym razem wędrówka będzie mniej wymagająca. A zatem można było jeszcze bardziej nacieszyć się jesienią w górach, a ta w Beskidach jest najpiękniejsza. Pogoda dopisywała, więc i był czas na kolejne referaty i jeszcze jedną panoramkę, a każdy dłuższy postój umilały dźwięki gitar Bartka i Rafała. Tak można wędrować tygodniami! Niestety, nie mieliśmy tyle czasu, a i Denis sprawnie pilnował grupę, by nie przeciągała postojów. W końcu prognozy wieszczyły jednak deszcz.
Ten nadszedł pod koniec trasy, lecz mimo to pojechaliśmy do Droginii, by wysłuchać opowieści Ani o cmentarzach z czasów I wojny światowej. Nasza koleżanka, choć się spieszyła, mówiła tak ciekawie i z takim zaangażowaniem, że mało komu przeszkadzały spadające krople. Deszcz się jednak nasilał, a więc nastąpiło szybkie pożegnanie i każde auto pognało w drogę powrotną do domu.
I tak zakończyło się młodszego kursu bacowanie. To był udany weekend i zacne wydarzenie! Miejmy nadzieję – do zobaczenia za rok!
tekst: Ewa Gbyl
Foto: Jacek Bogucki oraz Ewa Gbyl