przed nami spotkanie z autorem niniejszej książki, ale czy warto sięgnąć po tę publikację? Zapraszamy do kolejnego artykułu z serii P.S. Kulturalny
czyta się 7 minut
Michael Morys-Twarowski to jeden z ciekawszych współczesnych pisarzy popularyzujących historię. Autor takich bestsellerów jak „Polskie Imperium. Wszystkie kraje podbite przez Rzeczpospolitą”, „Narodziny potęgi. Wszystkie podboje Bolesława Chrobrego” czy „Przedmurze cywilizacji. Polska 1000 lat na straży Europy”, tym razem zanurzył się w tematykę bliższą jego miejsca pochodzenia. Z wykształcenia doktor historii oraz amerykanistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim wziął na cel popularyzację historii, tym razem udowadniając, że tematyka regionalna może być nie mniej ciekawa i zaskakująca od tej ogólnopolskiej. „Dzieje Księstwa Cieszyńskiego” jak nazwa wskazuje, traktują o całym „życiu” tworu politycznego pomiędzy wielkimi państwami historii takimi jak: Korona Czeska, Rzeczpospolita, Królestwo Węgier.
Publikacja jak na lokalnego patriotę przystało powstała niewielkim nakładem, który wyczerpał się ledwo po ukazaniu się książki. Przyszli czytelnicy – głównie pasjonaci regionalnej historii oraz miłośnicy księstwa cieszyńskiego wykazali się dużym kredytem zaufania, co nie jest wszak niczym nadzwyczajnym, ponieważ znając autora za każdym razem „dowoził on” dobrze sprzedające się i poczytne książki. Wydawnictwo „Dobra Prowincja” nie dała rady zaspokoić głodu czytelniczego przy pierwszym wydaniu książki, która rozeszła się praktycznie w dniach jej premiery. Na ukazanie się drugiego wydania wielu czytelnikom przyszło czekać jeszcze kilka miesięcy więcej, w tym również autorowi niniejszej recenzji. Pytanie zasadnicze, czy było warto?
Od samego początku książka zachwyca okładką, na której możemy podziwiać rekonstrukcje błękitnej flagi wraz ze złotym orłem piastowskim w koronie. Projekt graficzny zarówno w okładce, jak i na rozpoczęciu rozdziałów zaskakuje dbałością o detal, co jest jak najbardziej na plus. Jednak staranna szata graficzna jest tylko wstępem do tematu głównego, czyli treści książki.
Względem struktury książka jest zasadniczo podzielona na dwie części: „Księgę Pierwszą” oraz „Księgę Drugą”, które dość znacznie różnią się formą, choć niekoniecznie przedmiotem treści. Pierwsza część opowiada o narodzinach i kolejnych dziejach tytułowego Księstwa przez kolejno cały poczet jej władców piastowskich, w kolejności, a jakże chronologicznej. Zaczyna się ona jednak nietypowo podróżą do odległego Szanghaju, w którym to poznajemy jedną z kluczowych postaci, która będzie miała jeden z trzech decydujących głosów na temat przyszłości Księstwa Cieszyńskiego, jakie znamy obecnie. Kolejne rozdziały już nieco bardziej statecznie zaczynają opowiadać dzieje od narodzin, po kres Księstwa Cieszyńskiego. Od samego początku można poczuć zarówno zręczny warsztat literacki Morysa-Twarowskiego, jak również żonglowanie ogromną ilością ciekawostek i anegdot wraz z częstym głosami komentarza, który porównując ówczesną sytuację, daje lepszy wgląd nam obecnym do wczucia się w sytuacje bohaterów historycznych:
Ołomuniec 1306 to średniowieczny odpowiednik Dallas 1963. Wacław III, młody władca, jest Kennedym tej historii. W upalne popołudnie 4 sierpnia odpoczywa w samej koszuli w pałacu biskupim. W budynku jak zwykle krząta się sporo ludzi, na zewnątrz roi się od rycerzy i pachołków. I w takich okolicznościach król dostaje cios sztyletem, potem kolejny i kolejny – aż umiera. Z pałacu wybiega rycerz Konrad von Botenstein z zakrwawionym mieczem, Lee Oswald tej historii. Zanim zdąży powiedzieć, co się wydarzyło, zostaje skrępowany, okrzyknięty mordercą i zatłuczony. Jego ciało rzucają psom na pożarcie.
Elżbieta, piękna i zdradzana żona – Jackie Kennedy tej historii – nie interesuje ani kronikarzy, ani kolejnych pretendentów do tronu po bezpotomnym Wacławie III. Wraca do dawnego imienia, znowu jest Wiolą, ale raczej nie opuszcza Pragi, gdzie czeka dekadę na nowego męża, którym zostaje pewien czeski możny1.
Autor, korzystając również ze swojego bogatego dorobku naukowego oraz pracy historycznej podczas przepisywania pamiętników jednego z bohaterów narodowych, swoją wiedzą pozwala na spojrzenie z zupełnie innej, zaskakującej strony na uświęconych patyną czasu i tradycji ludzi:
Wyruszyli 14 sierpnia 1847 roku piechotą. Często przedstawia się ich wyprawę w duchu wręcz martyrologicznym, tymczasem bliżej jej do Lęku i odrazy w Las Vegas Huntera S. Thompsona – głośnego amerykańskiego reportaż-powieści zekranizowanego pod tytułem Lag Vegas Parano. Książka opowiada o podróży do tytułowego miasta, którą odbyli dziennikarz Raoul Duke (alter ego autora) i jego prawnik, doktor Gonzo (alter ego Oscara Zety Acosty). Obaj wzięli – by posłużyć się cytatem – wystarczająco speedu, aby wybudzić Hitlera z bunkra na 50 dni i wystarczająco kwasu, by uwierzył, że jest w austriackich Alpach.
Analogia do Duke’a i Gonza nie wydaje się odległa, bo Stalmach został dziennikarzem (choć skończył teologię ewangelicką w Wiedniu), a Cinciała – prawnikiem. Pierwszy dzień ich podróży do Krakowa wyglądał tak, że skacowani (dzień wcześniej „na rozłączną z Cieszynem piliśmy jeszcze cieszyńskie piwo”) i zarazem podpici („wyszliśmy więc z Cieszyna, w głowie wódka”) ruszyli do Skoczowa („tu piwo”), a stamtąd do Bielska („poszliśmy na wino”).2
W esejach historycznych, a książka „Dzieje Księstwa Cieszyńskiego” niewątpliwie do takich należy, dużą wartością jest lżejszy ton przekazywanych informacji, gdzie jesteśmy nimi niejako raczeni, niż zasypywani wciąż faktami, które po niedługim okresie przestają być strawne i przyswajalne. W tej publikacji autor zadbał o to, aby zachęcić czytelnika do zapoznania się i polubienia historii, a nie jej przestraszenia się.
Dużą wartością również wyróżniają się pewne autorskie komentarze, które stanowią wkładkę dydaktyczną, pewnego rodzaju słowo komentarza autora do obecnych dysput. Przykładem może być polemika na temat śląskiej czy cieszyńskiej tożsamości przepuszczona przez sito historycznych faktów:
Kazimierz I wrócił do Cieszyna zadowolony, że oszczędził swoim poddanym wizyty obcej armii. Byłby zaskoczony, jak zostanie oceniony z perspektywy stuleci, ale to już nie jego wina, że wielu historyków ulega ciężkiemu grzechowi anachronizmu. Jeśli zapytać samego Kazimierza, jak określiłby swój status, odpowiedziałby:
– Jestem księciem cieszyńskim, jestem polskim księciem i jestem lennikiem Jana Luksemburczyka, króla Czech i Polski.
Nie padłoby słowo „Śląsk”, bo ani Kazimierz nie był śląskim księciem, ani Księstwo Cieszyńskie w XIV wieku nie leżało na Śląsku. W tamtym czasie przez pojęcie „Śląsk” rozumiano dzisiejszy Dolny Śląsk, czyli dzielnice: wrocławską, brzesko legnicką, głogowską, żagańską i tak dalej. Tylko nieliczni historycy mają świadomość, że dokonują skrótu myślowego, zaliczając Kazimierza I do grona książąt śląskich. Większość nie ma o tym pojęcia, tymczasem równie dobrze można by nazwać Nerona cesarzem włoskim, Hannibala – wodzem tunezyjskim, a Pocahontas – mieszkanką Stanów Zjednoczonych.
Gorsza sprawa, że historia jest zawsze wykorzystywana przez polityków i usłużnych im propagandystów. Traktują ją jak szafę z nieprzebraną ilością ubrań i spośród miliona wybierają tylko upatrzoną kieckę – akurat tę, w której korzystnie wyglądają. Tak stało się z hołdem Kazimierza, użytym jako jeden z argumentów, by 592 lata później najechać Księstwo Cieszyńskie, a jego stolicę przerżnąć granicą. Tymczasem dla pełnego kontekstu warto zwrócić uwagę na innych lenników Jana Luksemburskiego. Po Kazimierzu hołd lenny złożyli mu między innymi książęta wrocławski, oleśnicki, żagański i… płocki. Z kolei za lenników Karola IV Luksemburskiego, jego syna i następcy, uznali się książęta czerski i warszawski. Czy był to argument, żeby w XX wieku podzielić granicą Wrocław, Oleśnicę, Żagań, Płock, Czersk lub Warszawę?3
Księga druga składa się w głównej mierze z tematycznych rozdziałów różnorako opisujących Księstwo Cieszyńskie. Rozpoczyna się on tam, gdzie kończy się piastowska historia miasta, czyli po przejęciu księstwa po Elżbiecie Lukrecji, która to nie mogła przekazać w świetle prawa swojego majątku synowi. W drugiej części książki nie zabrakło tematów takich jak: wielowyznaniowość, transport, alfabetyzacja społeczeństwa, ale również pojawiają się tematy mniej oczywiste takie jak: psy policyjne, uprawa ziemniaków, zbójnicy czy wyjątkowa moda noszenia czerwonych pończoch przez kobiety z tego terenu.
Krótko mówiąc, książka ta jest w mojej opinii pierwszym tak bardzo potrzebnym Almanachem Cieszyńskim zawierającym zgromadzoną i spisaną wiedzę z tematu cieszyńskich zagadnień, ale nie tylko jako wersja naukowa, ale taka również „pod strzechy”. Dzięki solidnemu warsztatowi historycznemu oraz niewątpliwemu talentowi pisarskiemu książka ta może na długie lata stać się prawdziwą Biblią dla ludzi zafascynowanych tamtą kulturą, jak również entuzjastów pragnący bliżej poznać dzieje niezwykłego regionu. Była ona już od długiego czasu wyczekiwana i mam wrażenie, że zagości na naszych półkach oraz stanie się pretekstem do jeszcze lepszego zapoznania się z historią terenu. Ziemie te za Milanem Kunderą można porównać z Europą Środkową, którą określa mianem „maksimum różnorodności w minimum przestrzeni”, co również pasuje do tych terenów. Dla nas jako przewodników jest to również bardzo atrakcyjna propozycja pozwalająca na zapoznanie się z tematami cieszyńskimi w lekkiej formie oraz co ważniejsze szerszym kontekście, a nie tylko krótkich syntetycznych form przewodnikowych.
Wracając do pytania zasadniczego, czy warto? Jak najbardziej! Natomiast jeśli interesujesz się taką tematyką, to zapraszam serdecznie na spotkanie z autorem 28.10.2024 w Katowicach lub do uczestnictwa online.
Cytaty pochodzą z omawianej książki:
1 s. 31
2 s. 311
3 s. 43
tekst: Jakub Kręcisz