Gdy myślę o Beskidzie Małym, to przychodzi mi do głowy jedno słowo „niepozorny”. Taki właśnie mały, taki trochę nijaki, taki „spoko na spacer, ale zasadniczo nic wymagającego”… oj, jakże szybko miało się to zweryfikować.
czyta się 6 minut
W drugiej połowie października kursanci 2024/2026 mieli wyruszyć na odkrywanie części południowego Beskidu Małego, a przewodnikiem po tej krainie był Radosław Truś. Już w piątek, w tzw. dniu dojazdowym, gdy w końcu każdy szczęśliwie przebił się przez korki i dotarł do Szkolnego Schroniska Młodzieżowego w Ślemieniu, czekała grupę nocna wycieczka po tej miejscowości. „A niby co takiego można tam zobaczyć nocą?” zapytasz, drogi czytelniku. Odpowiadam: np. ruiny wielkiego pieca hutniczego znajdujące się tuż przy schronisku, czy okazałą
lipę Katarzynę, którą kursanci mogli nie tylko przytulić, lecz również wsłuchać się w jej głos. Noc, światła czołówek, majestatyczne drzewo pamiętające zamierzchłe czasy i opowieści Magdy o właściwościach lipy i znaczeniu tego drzewa dla ludności. Brzmi klimatycznie, prawda?
Po spacerze grupa udała się jeszcze do pobliskiego lokalu, a następnie biesiada przeniosła się do schroniska. Przy śpiewach i rozmowach oraz urodzinowym cieście i ciastkach przyjemnie mijał czas, ale to przecież był dopiero początek weekendu, a kolejnego dnia czekała wszystkich dłuższa
wędrówka. I choć ogólny zarys planu był znany, nikt chyba nie wiedział dokładnie, jak będziemy szli. Radek, niczym maszyna losująca, zaskakiwał kursantów, wybierając ich do prowadzenia krótkich odcinków, ale trzeba przyznać, że jednocześnie służył wsparciem.
Na pierwszy ogień poszedł Paweł, który niebieskim szlakiem poprowadził grupę przez Ślemień. Można było znów zobaczyć lipę Katarzynę, tym razem w porannym świetle, mijaliśmy również Żywiecki Park Etnograficzny, którego nie mogliśmy zwiedzić, gdyż tego dnia był nieczynny. Przez
bramę podziwialiśmy translokowany do Ślemienia kościół z Jasiennej, w którym prowadzone są prace budowlano-konserwatorskie. Dalsza droga wiodła do znajdującej się w otoczeniu dębów kapliczki Przemienienia Pańskiego. Budowla powstała w setną rocznicę potyczki stoczonej na
polach Koconia w 1768 roku przez konfederatów barskich z Moskalami. Miejsce dobre na odpoczynek i wysłuchanie dwóch referatów – o konfederatach właśnie, oraz o wododziale Soły i Skawy, podczas którego udało nam się w końcu dojść do porozumienia w sprawie tego, po której
stronie Wisły znajduje się Soła. ;)
Grupę przejęła pisząca tę relację, która popędziła (dosłownie) łagodną drogą poprzez Wierch Koconia. Na szczycie Kocońskiej Góry znajduje się maszt przekaźnika oraz krzyż. Rozciągają się stamtąd też ładne widoki na Czeretniki oraz Beskid Śląski. Na skrzyżowaniu nieco powyżej
Przełęczy Kocońskiej grupa skręciła na Las. Po zachwytach nad przebiegającym gdzieś w oddali jeleniem i brawurowym pokonaniu ruchliwej drogi 496 szczęśliwie dobrnęliśmy do dzwonnicy loretańskiej, na teren której również nie można było wejść.
Tu kursantów przejął Marek, by powoli wyprowadzić ich w stronę Groty Komonieckiego. Powyżej zabudowań ćwiczyliśmy jeszcze panoramki i dowiedzieliśmy się nieco o płanetnikach, przy okazji zdobywając cenną informację o tym, co musi zrobić mężczyzna, by być użytecznym. ;) Cóż mogę
rzec, trzeba zacząć z nami jeździć, by się tego dowiedzieć. :) W lesie graniczący z radością dziecka entuzjazm Radka, który wskazywał różne rośliny, zaczął udzielać się także kursantom. Zieleń mchów kontrastowała z jesiennymi liśćmi, a droga pięła się pod górę. Na jednym z rozstajów
Radek zaproponował kontynuację wędrówki potokiem Dusica, lecz postawił warunek – idziemy w ciszy i w odstępach. Śmiałkowie pomyśleli „Ahoj, przygodo!” i ruszyli. Kto miał pecha, trochę zamoczył się w wodzie, lecz malowniczy wąwóz wynagradzał każdy trud. Szum wody mieszał się z
przyspieszonym oddechem i można było poczuć się niczym odkrywca na nieznanych lądach. Ominęliśmy wodospad Dusiołek i zatrzymaliśmy się dopiero pod wspomnianą wcześniej Grotą. Tu nastąpił dłuższy postój na regenerację sił i referat o Andrzeju Komonieckim.
Dalsza droga wiodła stromą ścieżką poprzez las, lecz Ewie udało się wszystkich bezpiecznie doprowadzić do Rozstajów Anuli, gdzie mogliśmy usłyszeć, kim jest owa „Anula”. Okazało się, że to sprytna krowa, która uciekła swemu gospodarzowi, gdy ten prowadził ją przez góry do Wadowic,
by zwierzę sprzedać. Anula nie wróciła do obory i była widywana na rozstajach dróg pod Łamaną Skałą. Czy historia jest prawdziwa, czy też nie, wywołuje uśmiech. :) Po wysłuchaniu informacji o Małym Szlaku Beskidzkim, na którego to fragmencie się znajdowaliśmy, zostawiliśmy plecaki, by
pod wodzą Mateusza podążyć kawałek w stronę Łamanej Skały. W otoczeniu rezerwatu Madohora poznaliśmy ciekawostki o ochronie przyrody w Beskidzie Małym.
Następnie wróciliśmy po plecaki, a Magda miała poprowadzić nas w kierunku Gibasówki, gdzie mieliśmy nocować. Wszyscy byliśmy już myślami przy ciepłej strawie. Mimo to znalazł się jeszcze czas na referat o jaskiniach oraz postój przy kapliczce z kamienia polnego, w środku której znajduje się figura Chrystusa Upadającego pod Krzyżem. Na postumencie widnieją dwie osoby, które podają sobie ręce – według podań mają symbolizować skłóconych sąsiadów, którzy w końcu pogodzili się i ufundowali kapliczkę. Stamtąd widać już dobrze Gibasówkę, a zatem ruszyliśmy chyżo w jej kierunku.
Powitał nas pan Stach, gospodarz tego pełnego klimatu miejsca. Kilka osób spało w namiotach, a reszta ulokowała się w chacie. Ekipa przygotowująca pulpę zabrała się do pracy, a od rozgrzanego pieca można było dostać rumieńców. Po jedzonku, które po każdej wędrówce smakuje wybornie, zgromadziliśmy się w jednej z izb, gdzie wysłuchaliśmy referatu o świętych figurach przydrożnych w Beskidzie Małym oraz porozmawialiśmy o zachowaniu kultury w górach przez turystów. Następnie były śpiewy i rozmowy przy ognisku, choć kto czuł się już zmęczony, kładł się spać.
Poranek przywitał nas słońcem i nieziemskimi widokami, z królującą nad pasmami Babią Górą. Tak można budzić się każdego dnia! Po śniadaniu zasiedliśmy w trawie, by zrobić panoramkę. Nasyceni krajobrazem ruszyliśmy pod wodzą Basi w drogę, a pierwszym celem były Czarne Działy. Gdy byliśmy już niedaleko Radek zaproponował zejście ze szlaku i klucząc między drzewami, zmierzaliśmy w stronę jaskiń. Słońce przebijało się przez gałęzie, a wiatr delikatnie nimi kołysał, strząsając jesienne liście. Cóż za spektakl! Nic dziwnego, że niektórzy kursanci próbowali go uwiecznić na zdjęciach i filmikach. Gdy dotarliśmy na miejsce chętni mogli wejść do jednej z niewielkich jaskiń. Pozostali delektowali się szelestem spadających liści i promieniami słonecznymi.
Kolejny odcinek trasy przypadł Kamilowi, a wiódł on zielonym szlakiem do Zamczyska. Zanim tam jednak dotarliśmy, była chwila na delektowanie się ciepłem jesiennego słońca podczas referatów o zbiornikach wodnych i o górze Żar. Zamczysko natomiast to malowniczy wąwóz
skalny, który kryje w sobie jaskinie, w tym najniżej położoną jaskinię lodową w Polsce. Kluczenie między porośniętymi roślinnością skałami znów sprawiło, że tętno przyspieszyło i wyostrzyły się zmysły. Z nami nie ma nudy, oj nie!
Z Zamczyska wyprowadziła nas już Ania, a kierowaliśmy się w stronę parkingu w Łysinie. Po drodze jednak mieliśmy dłuższy postój przy wieży widokowej, gdzie znów ćwiczyliśmy panoramki. Widoki były takie, że chyba nikt specjalnie nie spieszył się do domu. I mimo że chciało się trochę posiedzieć w przyjemnym słońcu, to trzeba było ruszać dalej. Gdy kierowcy zmierzali do Ślemienia po resztę aut, Michał sprowadził grupę bezpiecznie do Okrajnika. Tam rozlokowaliśmy się w samochodach i zakończyliśmy wycieczkę.
Kto by pomyślał, że Beskid Mały kryje w sobie tyle ciekawych miejsc, prawda?
Tekst: Ewa Gbyl
Zdjęcia: Maciej Czapla
Redakcja: Jakub Kręcisz
Korekcja: Mikołaj Bonk