Czas, by podziękować Wam wszystkim za tyle ciepłych słów dotyczących „Opowieści o górach i ludziach gór”. Dochodzą one do nas nieprzerwanie różnymi drogami: mailowo, telefonicznie, facebookowo czy też wypowiadane są osobiście w czasie bezpośrednich spotkań. Szczególne podziękowania kierujemy w stronę Andrzeja Koniora. Jesteśmy przekonani, że każde szanujące się wydawnictwo chciałoby mieć takiego rzecznika.

To, że ta książka ukazała się jest zasługą całego Zespołu redakcyjnego, w tym Ali i Jacka Nowakowskich, którzy wykonali wręcz tytaniczną pracę, dokonując korekty tak ogromnej ilości tekstów w tak krótkim czasie. Nie byłoby też tej książki bez finansowego wsparcia Grupy Przyjaciół Stawieńca.

Cieszymy się, że udało nam się sprowokować skpb-owską brać (oj, nieraz nie było łatwo) do odgrzebania w zakamarkach pamięci przykrytych czasem wspomnień. Podarowaliście im nowe życie, pełne czaru i melancholii. To Wasza opowieść.

Podsumowując wszystkie myśli i wypowiedzi chcieliśmy na koniec zamieścić tekst Oli Niewiary przesłany nam kilka dni temu.

W imieniu Rady redakcyjnej
Andrzej Pałubicki, Bogusław Stanowski

PS. Nie wiemy, ale może spotkamy się jeszcze na tym samym szlaku?


W podziękowaniu twórcom „Opowieści o górach i ludziach gór. 1963-2023” (SKPB, „Grupa Przyjaciół Stawieńca”. Katowice 2023)

Czytam (z zachwytem, radością i wzruszeniem) „Opowieść o górach i ludziach gór” wydaną na 60-lecie katowickiego Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich i przypominają mi się słowa z „Naszej klasy”, piosenki Jacka Kaczmarskiego: „kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo”. Właśnie… Jedno i to samo drzewo… Sto dwadzieścia opowieści, każda inna, każda z odrębnym piętnem i pięknem tak różnych osobowości, charakterów, zainteresowań, spojrzenia na świat. Co je łączy? Doświadczenie gór i wola opowiedzenia o nim; ba! podjęcie wcale niełatwego wyzwania i odpowiedź na koleżeński apel Andrzeja Pałubickiego i Bogusława „Bogusia” Stanowskiego o stworzenie wspólnego dzieła. Czytam i myślę, że połowę (mniej więcej) autorów znam (lepiej lub słabiej), że w tych samych (niekoniecznie wszystkich) miejscach byłam, o niejednej z opisywanych spraw słyszałam podczas (na szczęście wielu) rozmów z „górskimi przyjaciółmi”. Czy dlatego „Opowieść o górach i ludziach gór” przejmuje mnie tak bardzo?

Oczywiście, gdy czytam teksty o butach, historycznych plecakach czy antycznych „juwlach”, to widzę swoje dawne perypetie (Arturowi Dyduchowi zawszę będę wdzięczna za zdobycie mi w „siermiężnych czasach” pierwszego plecaka bez metalowego stelaża). Gdy czytam opowieść Andrzeja Walarusa o kolejowej podróży w Berneńskie Alpy, przypominam sobie Ediego Pyrtka czy Franka Chwilę, którzy chyba na pamięć znali rozkłady kolejowe w całym kraju, a przy okazji wracają słowa „Sucha”, „Chabówka”, „Mszana Dolna” i wywołują pokłady wspomnień. Z zaciekawieniem czytam w relacji Bogdana Zwolińskiego nieznane mi wcześniej informacje o przeżywanej przez nas wszystkich pierwszej kołowej wyprawie do Afryki (czy uda im się zebrać pieniądze?, czy wyjadą?). Opowieść Eli „Drobnej” Machander i Basi Płazy-Pająk o wyprawie z Andrzejem „Antosiem” Nowickim i Adamem Podrezem „prawie” w góry Czarnohory przypomina mi o naszym, zaraz po nich, zimowym przejściu od Howerli do Białego Słonia na Popie Iwanie i o tym, jak pod koniec wyprawy miło zagadnęli do nas na drodze radzieccy pogranicznicy: „Kak wam zdies addychajetsa?” i capnęli nam paszporty, odjeżdżając z nimi w siną dal… Ze wspomnieniem Ali Sowuli-Nowakowskiej o odkryciu przez Mateusza Drożdżowskiego polany Wały na kołową bazę przychodzą do mnie zapachy (niezbyt przyjemne) brezentów i ciężkiej bawełny, gdy na szczycie polany Skalne w upale (umilanym rojem much końskich) podszywałyśmy niedoróbki podpinek czy troków do nowiutkich „Wałowych” beczek, a nawet jakbym jeszcze czuła opuchnięte od grubych igieł opuszki palców. Czytając tekst Tomka „Telegrafa” Króla o dwóch zdjęciach jednego drzewa i wywiad z Jackiem Boguckim o sekretach górskiego fotografowania, przypominam sobie czarno-białe zdjęcia Wiktora Koseckiego, które – jak żadne inne – oddawały obrazem ciszę Jasieniowej bacówki (gdy było tam czasem cicho). Słyszę śmiechy dzieci Danusi i Henia Wilkowskich wychowanych na Wałach. Wspominam psa Bazika… i tak dalej, i dalej można by wyłapywać nitki osobistych wspomnień.

Ale to przecież nie wszystko, co przynosi mi lektura. Jest jeszcze coś, czego sens odczytuje się ponad kolejnymi anegdotycznymi historiami (o przygodach, spotkaniach, przyjaźniach, miłościach, rodzinnych górskich tradycjach)…, ponad relacjami z pasji fotograficznych, mineralogicznych, botanicznych, kolarskich i narciarskich…, spoza informacji na temat historii katowickiego koła (opowieści o pierwocinach sztandarowych kołowych imprez i ich pomysłodawcach, o ludziach i miejscach, których już z nami nie ma)…, spoza relacji o życiu przewodnickim (kursach, „przejściach”, dumie ze zdobytej blachy)…, przez opowieści o coraz to nowych wyzwaniach (z Beskidów w góry Rumunii, z Karpat w Alpy, Dolomity, Himalaje, na Antarktydę, ze szczytów górskich w jaskinie lub w podniebne szybowcowe eksploracje)… Z tego bogactwa wyłania się coś, co rozumiemy i odczuwamy wszyscy, bez względu na koleżeńskie związki z ludźmi kolejnych pokoleń, kolejnych „kursów” w SKPB.

To „coś” – to każdego z nas indywidualne wejście w góry i stanie się ich częścią. Może najlepiej opowiadają o tym wiersze i piosenki kołowych poetów, np. Ali Sowuli-Nowakowskiej, Michała Libiszewskiego, Wojtka „Wojtasa” Boryczki. Poezja potrafi z łatwością przeskoczyć od tematu ciepłego swetra („on jeden wierny jest”– z piosenki Ali), naturalnie znów butów („dziurawe buty mam i plecak taki sam” – z piosenki „Wojtasa”) do drżenia zachwytu („wstrzymanego w zachwycie oddechu” – z wiersza Radka Trusia) nad światem, który nas przyjął (tak myślimy) jak swoich, bo zapragnęliśmy weń wejść i przyjąć jego dary i nauki, i który nas zmienił.

Dużo jest o tym w „Opowieści o górach i ludziach gór”. Nie będę cytować nazwisk autorów przytoczonych dalej wspomnień. Ich wyznania są prywatne. Ale nie są jednostkowe. Opisane uczucia i przeżycia, choć w różnym stopniu, są wielu dobrze znane. No, raczej nie każdy przemycał nielegalne publikacje przy słupku granicznym „Zosia” w Beskidzie Śląskim i nie każdy ostateczne poświęcił się górskiemu ratownictwu… Ale kto nie zgubił się w górach (w zimie?, gdy już skończył się prowiant i woda?) i nie „chaszczował” bez ładu i składu (ale i z przewrotną radością pioniera) w poszukiwaniu szlaku, a może szałasu, który nagle wyłaniał się (uff, Bogu dzięki!) zza gęstej mgły? A kto nie wycofał się z drogi z żalem i z pokorą wobec wiatru, zimna, braku sił? A kto nie zmęczył się tak wielogodzinnym marszem z ciężkim plecakiem na grzbiecie, że u celu padł w śpiworze, nie dopijając nawet herbaty, albo ze zmęczenia nie wirowały mu w oczach i na niebie gwiazdy? A może inaczej: kto po takiej wędrówce nie uwierzył w siebie, nie zrozumiał, że pokonał słabość, i nie zapomni tego nigdy? A kto, wspiąwszy się na szczyt, nie wsłuchał się w ciszę gór i nie nazwał tego kiedyś szczęściem?

Książka „Opowieść o górach i ludziach gór. 1963-2023” liczy 775 stron i zawiera oprócz tekstów dziesiątki kolorowych i czarno-białych zdjęć dostarczonych przez kołowych fotografów (plus rysunki Bogusława Stanowskiego). Składem, grafiką i opracowaniem językowym tej potężnej objętościowo i trudnej publikacji zajęli się pasjonaci niezajmujący się na co dzień tego typu działalnością. Podjęli się oni zadania niełatwego do wykonania dla zawodowych wydawców i autorów, wyszło pięknie pod każdym względem (no, może trochę za ciężka do plecaka jest to cegła :).

Dlaczego mnie to nie dziwi? A dlaczego miałoby dziwić? Czy coś się zmieniło w działaniu zasady „Od projektu do efektu – czyli jak wymyśliłeś, to zrealizuj”, którą Krzysztof Kozik przypomniał przy okazji opowieści o początkach zakładania w latach 70. szlaku bacówkowego, a która stosowała się (i stosuje w kontynuacjach) i do jesiennego bacowania, i do „Drzewiej” (przeglądu kultury ludowej polskich gór), i do baz namiotowych na Wałach, Górowej, Głuchaczkach, chatek na Rogaczu i Zagroniu… Nie zmieniło się nic. „Opowieść o górach i ludziach gór” wymyślili i wspólnie wykonali dawni i obecni członkowie SKPB (w nowszej wersji rozwinięcia skrótu według Agaty Kak i Aleksandry Wolczyńskiej-Zmełtej: „Szukam Kogoś Potwornie Bliskiego”:). Tak było i tak jest. Bo to „w końcu jedno i to samo drzewo”.

Aleksandra Niewiara