Tekst: J. Bogucki, zdjęcia: J. Bogucki i M. Herman

Czy wiecie, że można odwiedzić Tatry, nie trudząc się pokonywaniem 275 km znakowanych szlaków, które w nich oznakowano? Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich z Katowic pokaże Wam, że jest to możliwe w zdecydowanie szybszy sposób, zarówno pod względem czasu, jak i dystansu! Oczywiście „krócej” nie zawsze oznacza „bezpieczniej”, o czym mogliśmy się niejednokrotnie przekonać. W tym miejscu warto odnotować, że Beskidzkie Tatry to miejsce magiczne, łączące cały świat w jednym Małym miejscu.

Trasę zaczęliśmy w „Mieście Grzechu”, czyli Las (Vegas).

Uzbrojeni w historyczne, metalowe nakrycia głowy, ruszyliśmy mniej więcej w kierunku naszego upragnionego celu.

Po drodze czekały na nas zarówno niebezpieczne półki skalne, jak i zdradzieckie lodospady. Jednak żadna z tych przeszkód nie była w stanie zatrzymać nas przed zbliżaniem się do celu.

Nie cofnęliśmy się nawet na widok strzępów naszych kompanów, które tylko dodawały grozy całej wyprawie, ale również napędzały nas do jeszcze większego wysiłku.

Po pewnym czasie doszliśmy pod szczyt Tatr. Związani razem linami, by nie utracić żadnego z towarzyszy, osiągnęliśmy upragniony szczyt.

Jeden ze śmiałków chcąc sprawdzić, czy z Beskidzkich Tatr można zobaczyć olbrzymy z Podhala, wdrapał się na najwyższe drzewo. Taka specyfika Beskidzkich szczytów, że pokrywają je gęste lasy. Niestety okazało się, że Beskidzie Tatry nie należą do najwyższych i nawet z drzewa próżno było ich szukać wzrokiem… No cóż, może w przyszłym roku się poszczęści…

Część z opisanych powyżej historii została przedstawiona z pominięciem ich chronologii, jednak wszystkie wydarzyły się naprawdę. Gdzie? W Małym, Beskidzie Małym.

Wydarzyło się jakiś czas temu, z udziałem Donki, Dominika, Janusza, Jacka, Krzyśka, Mariusza, Mateusza i Roberta.