Chociaż najbardziej znane przysłowie o marcu mówi nam o tym, że przeplata on trochę zimy trochę lata, to jednak opis warunków panujących w trakcie marcowego wyjazdu Kursu Kolejkowego, lepiej określić słowami: czasem słońce, czasem deszcz. Zanim jednak doświadczyliśmy owych pogodowych ekscesów, spotkaliśmy się w piątkowy wieczór w chatce AKT “Watra” na Pietraszonce. Wśród członków “Watry” mamy swojego człowieka – [naszego kursanta] Andrzeja, który przejął obowiązki gospodarza, a następnego dnia również prowadzącego.
Sobotni poranek przywitał nas obfitym deszczem. Prognozy były jednak optymistyczne, dlatego lekko przedłużyliśmy śniadanie, i na szlak ruszyliśmy prawie nie moknąc. Jeśli jednak ktoś liczył, że cała wycieczka będzie przejściem suchą stopą – ten srogo się mylił, bynajmniej nie tylko dlatego, że kilkakrotnie przyszło nam przekraczać górskie potoki. Pierwszym miejscem, do którego chcieliśmy dotrzeć, były źródła Olzy. Początkowo bezszlakowo, a następnie żółtą ścieżką spacerową, Andrzej sprawnie doprowadził nas do celu. Pogoda zaś robiła się coraz lepsza, także było to idealne miejsce na zapoznanie się z referatami przygotowanymi przez kursantów: o Trójwsi oraz studenckiej bazie noclegowej.
Kolejny celem był grzbiet Szarego. Południowe pozaszlakowe rubieże Beskidu Śląskiego okazały się nadzwyczaj widokowe oraz bogate w budzącą się do życia po zimie roślinność – stąd marsz przeplatany był licznymi postojami panoramkowo-kwiatkowymi. Zejście do Kamesznicy, i rozpoczęcie podejścia na Gryniówki oznaczało również wejście na teren Międzygórza Jabłonkowsko-Koniakowskiego. Jedynym zmartwieniem w tej sielankowej wiosennej wycieczce, mogła być ciemna chmura wyłaniająca się znad masywu Baraniej Góry. Końcówka podejścia upłynęła w nadziei, że może “przejdzie bokiem”. Grzbietowy odcinek trasy i zejście do wsi Szare utwierdziło nas jednak w przekonaniu, że “przeszło”, ale centralnie nad nami.
Deszcz jednak kursantom niestraszny. Tym bardziej, że przejmujący prowadzenie Adam, zapowiedział, iż po drodze możemy liczyć na pączki. Zachęceni, ale i lekko zaintrygowani, bo nikt z nas nie kojarzył szczytów Kiczorki i Popręcinki, gdzie wiodła nasza droga, jako miejsc słynących z cukierniczych wypieków, ruszyliśmy w dalszy etap. Podejście na grzbiet, po którym biegnie droga S1, udowodniło nam, że wcześniejszy deszcz był ledwie przejściową mżawką, a prawdziwy test dla naszych kurtek i peleryn zaczyna się właśnie teraz.
Dla odmiany, tym razem po osiągnięciu grzbietu deszcz ustał, na niebie pojawiło się słońce, a zapowiedziane pączki okazały się jak najbardziej prawdziwe, za sprawą rodziców Adama posiadających domek letniskowy w przysiółku Suche. Zaopiekowali się nami, niczym najlepszy przewodnik swoją grupą, oferując gorącą herbatę i słodkości na dalszą drogę. Tak wyposażeni ruszyliśmy w trasę przez malownicze łąki i przysiółki pokrywające ten fragment Międzygórza. Chylące się ku zachodowi słońce towarzyszyło nam praktycznie do samego zejścia do Soli, gdzie wsiedliśmy w pociąg podążający do Zwardonia.
W Zwardoniu dołączył do nas Remik Bonk, który był głównym prowadzącym i pomysłodawcą trasy na ten wyjazd. Niestety obowiązki spowodowały, że mógł do nas dołączyć dopiero w sobotni wieczór. Wraz z Markiem, który również dojechał w sobotę, nie oczekiwali na nas jednak biernie – wspólnie zdobyli Rachowiec oraz dostarczyli nam wszelkich brakujących produktów na niedzielne śniadanie. Od zwardońskiego dworca, Ścieżką Trzech Harnasi podążyliśmy w kierunku Przełęczy Przysłop, gdzie w jednym z pensjonatów w pobliżu granicy, był nasz kolejny nocleg. Wieczór upłynął klasycznie – rozmowy, opowieści, gitara, układanie planów na kolejny dzień i pulpa (w lekkim nadmiarze, który jednak okazał się kluczowy w kolejnym dniu!).
Niedzielny poranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą, idealną na przejście widokowym słowackim szlakiem przez Poľane i Grúň. Jako, że kursanty rzadko chadzają szlakami, prowadząca nas w tym dniu Terenia, po przejściu przez drugi z wierzchołków, sprowadziła nas pozaszlakowo do doliny Rieki. Tam, w rozległej wiacie turystycznej mogliśmy zrobić dłuższy postój, przeznaczony na drugie śniadanie, referaty i łapanie promieni słońca.
Kolejne podejście na trasie doprowadziło nas na grzbiet graniczny, gdzie ponownie spotkaliśmy Ścieżkę Trzech Harnasi, którą doszliśmy do Szyrokiego Wierchu. Nazwa ta, wiąże się z bardzo ważnym miejscem w historii naszego Koła, warto jej zatem poświęcić kilka słów. Gdy obecnie myślimy o kołowej bazie noclegowej, w naszych głowach automatycznie pojawia się Zagroń oraz bazy namiotowe działające na Głuchaczkach, Górowej oraz Wałach. Co jednak było wcześniej? Warto w telegraficznym skrócie przypomnieć te nazwy i miejsca, które w przeszłości należały, lub były mocno związane z naszym Kołem: chaty na Rogaczu i Rachowcu, szałasy gorczańskie na Wyżniej i Mostownicy, bacówka na Polanie Skalne, czy wreszcie Chata na Szyrokim.
Związek tej ostatniej z naszym Kołem zaczyna się w 2002 roku, kiedy to dochodzi do dzierżawy chaty przez Koło i pierwszych remontów. Już rok później odbywa się tu blachowanie, pierwsza w historii “Fasolka”, a także kołowy Sylwester. Kolejny rok przynosi wkomponowanie obiektu do systemu studenckich baz namiotowych, i udostępnienie go turystom spoza Koła. Niestety, właściciel obiektu zdecydował się na wymówienie dzierżawy i przeznaczenie go w prywatne ręce, w 2006 roku, kończąc tym samym kilkuletni związek naszego Koła z tym miejscem. Zainteresowanych większą liczbą informacji o historii naszych baz noclegowych, odsyłam do publikacji: „Ale to już było… – Historia Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Katowicach 1963-2013”.
Czas jednak wracać na szlak, a precyzyjniej rzecz ujmując poza szlak, konkretnie na granicę polsko-słowacką, która skierowała nas wprost do Jaworzynki. Chociaż biorąc pod uwagę konieczność przeprawiania się przez liczne dopływy Krężelki, tworzące tu stosunkowo głębokie jary, określenie “wprost” nie oddaje do końca charakteru tego odcinka! W końcu jednak dochodzimy do szlaku, i od słowackiej strony trafiamy na Trójstyk – miejsce w którym stykają się granice trzech państw: Polski, Czech oraz Słowacji. Nieco onieśmieleni sporą liczbą turystów w tym miejscu, wszak przez ostatnie dwa dni poruszaliśmy się głównie ścieżkami, gdzie częściej można natrafić na leśną zwierzynę niż człowieka, szybkim krokiem kierujemy się na Trzycatek.
Tam kończy się oficjalna część wyjazdu, ta nieoficjalna zaś skierowała nas jeszcze na wspólny obiad w Istebnej, który był okazją do podsumowań, snucia planów na przyszłość, a także poskutkował cudownym rozmnożeniem placków. Co zapamiętamy po tym wyjeździe? Na pewno kawał kołowej historii na Szyrokim, malownicze zakątki Międzygórza, pączki, herbatę i masę troski oraz ciepła, w zupełnie niespodziewanym miejscu, a także fakt, że nawet po największym deszczu, zawsze na niebie pojawia się słońce.
Autor tekstu: Paweł Pisarek – Kurs Kolejkowy;
Zdjęcia: Paweł Pisarek, Remigiusz Bonk; Agnieszka Świerc, Adam Adamski;
Redakcja: Jakub Kręcisz