Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!
Ja też nie spodziewałam się, że następnego ranka po pracy wyląduję na wyjeździe kursu przewodnickiego SKPB z Katowic… A jednak! Od początku stycznia myślałam o dołączeniu do kursu, a namówiła mnie na to przyjaciółka. W rozmowie z jedną z organizatorek wyszło, że najbliższy wyjazd jest „jutro na Błatnią, ale już nie ma miejsc noclegowych”. Zrobiło mi się przykro, bo mieszkam w Bielsku-Białej i na Błatnią mam rzut beretem, więc poprzez upór zdecydowałam się dołączyć choćby na sobotę i ewentualnie spać na podłodze. Dodatkowo doszłam do wniosku, że jak mam się wkręcić do ekipy, to warto zacząć jak najszybciej, a wiedziałam, że na następny wyjazd nie mogę pojechać.
Sobota rano, spacerkiem idę na dworzec, aby pociągiem dojechać na miejsce zbiórki – pod kościół św. Barbary. Na peronie przedstawiam się wszystkim z uśmiechem, ale też lekkim stresem. Na szczęście widzę kilka znajomych twarzy. I tak rozpoczyna się moja przygoda.
Oczywiście spontan to spontan, więc nie mam ze sobą mapy, co zauważa koleżanka z kursu i zaprasza, abym skorzystała z jej mapy (jak miło, już na samym początku – pomyślałam). Następnie zwiedzamy kościół i udajemy się w stronę Koziej Górki/Stefanki mijając po drodze mój uniwersytet. Pojawia się nieprzyjemny dreszczyk spowodowany trwającą sesją, ale wszystko rozluźnia przerwa przy Żabce i pierwsze rozmowy zapoznawcze. W trakcie wędrówki na szczyt powoli rozpoznaję różne panujące zasady, charakterystyczne elementy życia kursowego tj. ćwiczenie prowadzeń, referaty, panoramki. Na przerwach uczestnicy częstują mnie herbatką i orzeszkami (i znów to miłe odczucie).
Trasa jest przyjemna, pierwszy raz mam okazję iść poza szlakiem (poza momentami, gdy się po prostu zgubię). Rozmawiam z różnymi ludźmi, dowiaduję się skąd są i czym się zajmują oraz czwarty raz z kolei opowiadam, co tu robię. Wędrówka obfituje w ogrom ciekawych informacji, co mnie bardzo cieszy, bo lubię poszerzać wiedzę, no i po prostu podchodzę z entuzjazmem do faktu, że w końcu rozpoczęłam realizację jednego ze swoich marzeń.
Na nocleg trafiamy na Błatnią, gdzie mam okazję doświadczyć podsumowania dnia i przyznawania punktów za prowadzenie, a także mam okazję dać coś od siebie, a więc zaczynamy wieczorne śpiewanki z gitarą. Towarzystwo zebrało się w jednej sali i przy dźwiękach muzyki, dobrym trunku i rozmowach trwało tak jakiś czas, aż wszyscy zebrali się do pokoi.
Następnego dnia budzę się i za szybą widzę deszcz. Nie podoba mi się to, ale humor mi dopisuje, więc lecimy! Początek wędrówki idzie sprawnie, zaczyna się robić nieprzyjemnie, gdy kurtka lekko przemaka, a przed nami niezła wyrypa z Brennej na Równicę. Na szczęście tu znów przypominam sobie, że jest bardzo miło. Zamek pilnuje, abym nie została w tyle sama i zagaduję ciekawymi opowieściami ze swoich przygód oraz przemyśleniami nt. zadań przewodnika. W najgorszym momencie, gdzie kondycyjnie chyba trochę poległam, inna osoba zagaduje mnie i nagle jesteśmy już na szczycie, a przynajmniej w jego pobliżu. Równica była ostatnim „wyczynem” na trasie, od niej już tylko w dół do Ustronia. Trochę dobiło mnie stanie w deszczu i wietrze i robienie panoramki, a jednocześnie zachwycały mnie te widoki i bardzo chciałam rozpoznać, co można w nich dostrzec. Przewodnicy pomagali się nam odnaleźć i wszystko przebiegało w takiej koleżeńskiej i spokojnej atmosferze. Następnie szybka przerwa w Gościńcu, herbatka na ogrzanie i lecimy na pociąg powrotny.
Droga była pełna ciekawych rozmów na przeróżne tematy: od praktycznych informacji kursowych, przez pakowanie się i spanie w lesie, po tematy odżywiania. Każdy podchodził do mnie z wielką otwartością, ekipa była zgrana, ale nie zamknięta. Cały wyjazd był pod znakiem śmiechu, ciekawych rozmów, wzajemnego szacunku, zdobywania wiedzy i ćwiczenia umiejętności praktycznych potrzebnych w pracy przewodnika górskiego. Do Bielska wróciłam zadowolona, zmęczona i brudna z błota – a to dla mnie, jako harcerki, trzy oznaki udanego wyjazdu.
autorka tekstu: Patrycja Szypuła – kurs Półtora;
zdjęcia: Jacek Bogucki;
korekta: Jakub Kręcisz